A teraz rodzi się główne pytanie... czemu post o cebuli nie jest w zakładce z jedzeniem? Bo nie o taką cebulę chodzi! No tak, znawcy cebu...

A teraz rodzi się główne pytanie... czemu post o cebuli nie jest w zakładce z jedzeniem?
Bo nie o taką cebulę chodzi!

No tak, znawcy cebul powiedzieliby pewnie, że to warzywo zasługuje na post, czy własny artykuł. Nie neguję tego! Szczególnie, że wierzę, że kiedyś napiszę coś o naturalnych antybiotykach i naturalnym leczeniu przeziębienia. Tylko, że w tym artykule chciałabym napisać coś o ubieraniu dziecka na cebulkę.


Temat być może bardziej jesienny niż na moment, gdy na dworze śnieg miejscami zalega, a ja sama siedzę opatulona w koc. Większość z nas zna zasadę ubierania dziecka "na cebulkę" i sama ta nazwa może wiązać się z wcześniej przytoczonym tematem naturalnych antybiotyków, ale równie dobrze możemy dziecko ubierać "na tort" lub... "na ogra". Nie jest istotna nazwa. Istotne są warstwy!


Czemu istotne są warstwy?

To banalnie proste! Im więcej warstw masz tym cieplej.
Tak widzi sprawę większość mam i jest w tym wiele prawdy. Z każdą dodatkową i cienką warstwą jest nam cieplej. Trudniej nam się też ruszać, ale to akurat nie sprawa tego artykułu. Tak więc, zakładając na dziecko podkoszulek, cienką bluzeczkę, sweterek, a także rajstopki, skarpetki, a na to wszystko kombinezon mamy poczucie, że wypełniliśmy dobrze swój rodzicielski obowiązek. Dziecko ma warstwy, a więc dobrze je ubraliśmy na zimę, chłody i zabawy na dworze, ale czy na pewno?

Sens warstw leży jednak gdzieś indziej. Sprawa nie kończy się na ubieraniu, ale raczej rozbieraniu i to wcale nie tym po powrocie do domu.

Podczas spaceru mamy możliwość kontroli tego, czy dziecku jest ciepło, ale też nie za ciepło. W końcu, jeśli dziecko przegrzane wychodzi, np. z zakupów w jakimś hipermarkecie na mróz to przeziębienie już czyha za rogiem i zaciera ręce. Idea ubierania na cebulkę wiąże się też z rozbieraniem w odpowiednich momentach. Mając warstwy łatwiej jest zdjąć to co zbędne i dopasować ubranie dziecka do aktualnych potrzeb.

Praktyka

Smutno to wygląda. Małe, wypchane kombinezony wożone w wózkach bez względu na to czy są w pomieszczeniu, środku transportu, czy na zewnątrz są tak samo opatulone, a potem tak samo zapieczętowane wędrują do kolejek w przychodniach. Żadna mama ani babcia nie wpadnie na pomysł by sprawdzić, czy dziecku nie potrzeba zdjąć coś lub chociaż rozchylić szalik.

Co ciekawsze, coraz częściej spotyka się kominy dla dzieci, a raczej kominiarki. Nie kupują ich rodzice jadący z pociechami na narty, ale tacy, którzy zimują w mieście. Teraz zróbcie sobie małą symulację jak wygląda wasz szalik jeśli opatulicie się pod nos i wyjdziecie na mróz. Po kilku chwilach macie gorącą, skraplającą się parę. Środowisko bardzo wilgotne i ciepłe. Zaraz... czy to nie środowisko idealne do wytwarzania się drobnych ustrojów, które zagrażają naszemu zdrowiu? Nieważne, ważne by dziecko miało ciepłą czapkę i zasłonięte usta! Tak, to była dygresja przepełniona sarkazmem.

Wracając do tematu! Są sposoby na kontrolę ciepłoty dziecka, w sensie "czy się nie przegrzewa". Najbardziej tradycyjny do sprawdzenie czy ma ciepły, ale nie spocony kark. Inne to już wyższa technika, o których wspominają bardziej znane blogerki parentingowe.

Tak czy inaczej, istnieją sposoby na sprawdzenie, czy dziecku nie jest za ciepło w trzydziestu założonych warstwach, a więc dlaczego z nich nie korzystamy i pozwalamy by nasze szkraby biegały w ubraniowym torcie? Bo nie myślimy. Ważne, że dziecku ciepło i się rusza, tak? Otóż, ważne by za chwilkę tak zgrzane nie zaczęło kaszleć, dlatego powinnyśmy zdejmować warstwy, które przegrzewają nasze szkraby.

Nie jestem bez winy...

Sama ograniczam się do ściągania czapek i rozpinania kurtki tak szybko jak się da, gdy znajdziemy się w 4 ścianach choćby autobusu. Mam nadzieję, że jak wrócimy do wypraw na plac zabaw będę bardziej zdeterminowana by zdejmować niepotrzebne ubrania i kontrolować, czy mój mały smyk nie jest przegrzany.

Nic tak nie psuje dobrej zabawy jak... katarek i kaszelek po powrocie do domu.

Teraz tylko zostaje nam czekanie na cieplejsze dni, bo razem z wiosną zamierzam zrezygnować z wózka i przejść na niezależne spacerki bez niepotrzebnych kółek.


Dajcie znać, czy chociaż trochę artykuł się spodobał.


Obsługiwane przez usługę Blogger.