Rozpoczął się sezon rowerowy. Właściwie już chwilę temu, kiedy zrobiło się ciepło, a śnieg zmienił się w ciepły deszcz. Wsiadam wi...


 

Rozpoczął się sezon rowerowy. Właściwie już chwilę temu, kiedy zrobiło się ciepło, a śnieg zmienił się w ciepły deszcz. Wsiadam więc na rower i pędzę. Do pracy, z pracy, czasem z Młodą w foteliku. Sama jeszcze nie pedałuje na tyle sprawnie. (Właściwie to jestem zdziwiona, że już pedałuje.) Jedziemy.

Ten sezon rozpoczął się dla mnie dziwnie. Moja pierwsza jazda to zderzenie z rzeczywistością. Odpuściłam podróż do pracy jeszcze przed połową drogi. Przywiązałam rower do słupka i wsiadłam do autobusu. Wydawało mi się, że skoro pędziłam tak pół roku temu to teraz też dam radę. W końcu mój rekord to 17 min., czemu więc teraz miałabym jechać dłużej niż 20 min.? 
No właśnie, zastanówmy się...

A potem wsadziłam do fotelika z tyłu moje Dziecię, które dość szybko zorientowało się w sytuacji i zaczęło pokrzykiwać: "Mamo, szybciej, szybciej!". Może to dlatego, że kilka dni wcześniej rozmawiałyśmy o tym, że Latorośl moja zamierza zostać kolarką, a skoro ja już jestem na stara na zostawanie zawodową kolarką to będę jej kibicować przy mecie. No i moje Kochane Dziecko mi kibicowało.

 
 

A teraz sedno sprawy: jak tam u Was kondycja po zimie? Moja - jak czytacie - średnio. Do tego kilka osób pytało mnie, czy nie jestem w ciąży. (Oczywiście, że nie jestem. W przeciwnym razie nie byłoby śmiesznie.) Poprawa tego stanu to powody, dla których jeżdżę na rowerze. Ale tylko pierwsze dwa. Kolejne to: wygodna ścieżka rowerowa do pracy, niewielka do niej odległość, nie muszę się śpieszyć na autobus i oszczędzam na biletach. Ale chyba najważniejszy jest ruch na powietrzu. Tego mi brakuje, a dzięki rowerowi teraz brakuje trochę mniej. Dobre i to. 
Do tego moje miasto ogłosiło po raz kolejny konkurs na dojeżdżanie do pracy rowerem. Podoba mi się, choć nie liczę na nagrody. Raczej cieszy mnie udział i to, że taka inicjatywa jest.

Cieszę się więc jazdą, wiatrem ze włosach i spalaniem kalorii, które sobie potem odbiję najchętniej za pomocą czekolady. (Chyba, że jednak uda mi się odstawić słodycze, by pozbyć się brzuszka, która wzbudza niezdrowe zainteresowanie bardziej bezpośrednich koleżanek.) Dzięki temu jestem te 20 minut w ruchu i na zewnątrz. Idealnie.
Ciążą mi jednak dwa bagaże i to oba na „A”. Jeden ma 15 kg. To tak jakbym miała tyle nadwagi i wpedałowywała je pod górkę, kiedy pod nią jadę. Kocham te 15 kg. Podziwiam za to, co 15-kilowe ciałko i wszystko co w nim potrafi już zrobić. Ale ono nie pomaga mi, choć kibicuje. Drugi bagaż pomaga mi jeszcze mniej, czyli wcale. Na szczęście są na niego leki i po nich pozostaje mi już tylko zadyszka-skutek kiepskiej kondycji ogólnej. Kiedy jadę sama, bez nich jest świetnie. Z nimi – jakoś muszę sobie poradzić, jeśli zamierzam jeździć dalej. W końcu to i tak tylko kilka miesięcy.
A, i jeszcze trzeci bagaż, którego odkrycie w ostatnich dniach mnie zadziwiło. Chciałam zachować się ekologicznie i ekonomicznie przy okazji, więc czerwona tylna lampka, którą zakupiłam jest na dynamo. Czy muszę tłumaczyć coś więcej? Nie sądziłam, że ta mała maszynka tak mnie będzie spowalniała. A może mi się tylko wydaje?



Tak czy siak, wszystkim cyklistom i cyklistkom życzę wiatru w plecy i dobrej pogody. A przede wszystkim pogody ducha.
Obsługiwane przez usługę Blogger.