Mogłabym pisać o tym, jak ciężko lub łatwo zdobyć młodej mamie pracę na aktualnym rynku, ale o tym chciałam nakręcić filmik... Chciałam, ...

LamiMummy i powrót do pracy... nowej pracy!

/
0 Comments
Mogłabym pisać o tym, jak ciężko lub łatwo zdobyć młodej mamie pracę na aktualnym rynku, ale o tym chciałam nakręcić filmik... Chciałam, ale wciąż mi brak czasu. Zaczęłam nawet robić krótkie ujęcia, ale sprawa tak szybko się potoczyła, gdy postanowiłam chwycić byka za rogi, że te rogi totalnie mi się wyślizgnęły i zawładnęły moim małym światem. 

Początki

Zaczęłam rozsyłać CV jakiś czas temu. Nie powiem ile miesięcy, bo to aż wstyd. Ważne jednak było to, że w pewnym momencie uświadomiłam sobie, co tak naprawdę chcę robić. Miałam momenty, że piszczałam "to jest TA praca", a potem cisza mnie dobijała. No tak, słomiany zapał to u mnie nie nowość. Kolejnym razem byłam już mądrzejsza i gdy zobaczyłam Prace Marzeń nie napalałam się i nie monitorowałam codziennie, kiedy przyjdzie ten szczęśliwy dzień i skończy się upiorne zbieranie CV. Każdy kolejny etap rekrutacji witałam ogromnym entuzjazmem, szczególnie, że pierwszy telefon dostałam akurat po tym jak pełna werwy powiedziałam "zakładam kanał Youtube i zabieram się z kopyta za TuluDzieciulu!" Przez cały ten czas miałam power "mamy fighterki". Na całe szczęście, nie musiałam czekać z rozmowami przez kolejne tygodnie i wszystko poszło rewelacyjnie sprawnie.

Trzeba trafić na "swój czas".

Przygotowanie

Wiedziałam kiedy chcę wrócić do pracy już w ciąży, więc tak planowałam. Jestem mistrzem planowania! Wiedziałam kiedy wysyłać CV, kiedy odstawiać od piersi i kiedy zaczyna się palić czerwona lampka, że to wszystko się niebezpiecznie przeciąga. Miałam też plan kiedy Klusek pójdzie do żłobka.
Miało być tak:
Tydzień adaptacji, tydzień zaprowadzam go do żłobka, będąc w domu ogarniam go i odpoczywam po trudach urlopu macierzyńskiego, a na koniec... zaczyna się praca.
Wyszło jednak inaczej:
Był tydzień adaptacji, ale Klusek (jak już mogłyście przeczytać) przeszedł przez nią błyskawicznie. Potem był... tydzień przeziębienia. Martwiłam się, że cała adaptacja pójdzie na marne, że moje plany odpoczynku i ogarnięcia czegokolwiek kończą się właśnie przytłoczone troskami o kaszelek i katarek. Z jednej strony to może i o tyle lepiej wyszło, bo nie miałam okazji dać się zjeść stresowi przed podjęciem nowym i trudnych wyzwań, ale... ten tydzień był mi potrzebny strategicznie.

Moje motywy takiego tygodnia normalizacji były proste. Chciałam by on się przyzwyczaił, że idzie z mamą, wraca z tatą i mama na niego czeka w domu. Nic się złego nie dzieje, mamy czas na reakcję w razie problemów, ale jest to ciągłość i w ramach ewolucji później, po powrocie do domu mamy nie ma, ale to już w tygodniu, w którym miałam trafić do pracy. Mąż uczy się ogarniać, ja mam okazję odpocząć, pocerować, poprać, odświeżyć. Wszyscy są wygrani, a Klusek nie kojarzy pójścia do żłobka z bólem, że po powrocie z niego mamy jeszcze w domu nie ma

To, niestety, nie wyszło.

A teraz clue

Dziś mimo ogromu pracy i zmęczenia postanowiłam o tym napisać, bo do tej pory miałam znikome poczucie winy z moich strategicznych posunięć. Wiedziałam, po co dzieją się wszystkie rzeczy i trzymałam rękę na pulsie. Starałam się każdą poważniejszą sprawę przećwiczyć w warunkach laboratoryjnych. Na to, co było dzisiaj jakoś się nie przygotowałam.

Otóż dziś miałam długo szkolenie. Może to minusy takiej, a nie innej pracy, a może zwykła codzienność wielu matek. Nie zawsze przecież można pracować od 8 do 16 i fajrant, prawda? Dziś byłam w pracy długo. Dzień był pełen spotkać i pracy koncepcyjnej i... nie kończył się o 17 czy 18, jak w poprzednie dni, tak bym zdążyła jeszcze chwilę wieczorem pobawić się z Kluskiem, ale wyszłam z pracy po 19. Przy naszych przedłużonych standardach właśnie Młody był kładziony spać. Podczas szkolenia, gdy widziałam "uciekający" czas coś ścisnęło mnie za gardło i serce. Coś mówiącego "powinnaś z nim być w domu". 

To było dla mnie coś na, co nie byłam gotowa. Mój pragmatyzm i planowanie w wielu sprawach dotyczących wychowania mojego dziecka nie przewidywała czegoś takiego. Hormony? Być może.

Było jednak coś, co nie pozwoliło mi się poddać tym emocjom. Wiedziałam, że to co robiłam w tamtej chwili, skupienie, którym musiałam się wykazać BYŁO POTRZEBNE! Nie tylko do mojej pracy, bo szkolenie było ekstremalnie ważne, ale po to bym mogła być matką spełnioną. Ważne jest by wiedzieć, że wraca się do pracy nie tylko po to by zarobić pieniądze na nową zabawkę, czy smaczną kaszkę, ale po to by wrócić do domu z poczuciem satysfakcji.

Chcę się rozwijać.
Chcę wracać do domu z uśmiechem.
Chcę wreszcie poczuć, że w domu z dzieckiem odpoczywam! 

To nie praca ma być odpoczynkiem od trudów macierzyństwa, ale macierzyństwo ma być tą przystanią, a dom portem, do którego zawijamy po burzach i flautach morza pracy. 

Mimo, że wróciłam do domu, gdy Klusek spał postanowiłam do niego zajrzeć. Wiem, że obudzi mnie znowu na długo przed świtem i wtedy będę mogła go przytulić. Myślę, że nieważne, czy wypełniamy nasz macierzyński grafik ukryty gdzieś pod skórą, co do joty, ale istotne jest to, że gdy mamy jakąś wolną minutę w ciągu dnia całą naszą uwagę potrafimy poświęcić naszemu dziecku. Schodzimy wtedy z fotela czy krzesła i siadamy z pociechą na dywanie, układamy klocki, malujemy palcami. Liczy się, że prócz tego, co może powodować nasze wyrzuty sumienia istnieje jeszcze coś, co sprawia, że jesteśmy dla tych naszych Klusków idealnymi mamami. 


You may also like

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.