Adaptacja była w zeszłym tygodni, a skoro ten tydzień się kończy to znaczy, że odczekałam swoje, aż emocje opadną. Zacznijmy od tego,...

LamiMummy: Gdy nie ma dzieci... czyli jak przeżyłam adaptację w żłobku

/
0 Comments
Adaptacja była w zeszłym tygodni, a skoro ten tydzień się kończy to znaczy, że odczekałam swoje, aż emocje opadną.

Zacznijmy od tego, że mój kochany Klusek nie podziębił się Żłobku, a podczas weekendu i od nowego tygodnia nie mógł pójść już w pełnym wymiarze godzin. Sprawił mi tym wielki zawód i przysporzył wiele pracy. Nic się jednak nie poradzi i czasem plany odpoczynku i ogarniania mieszkania trzeba odłożyć.

Nasz przebieg

Plan miałam prosty! Do wykorzystania 20 godzin więc tak sprytnie wyliczyłam, że jeśli zacznie od dwóch godzin, a potem codziennie będziemy wydłużać o godzinkę to do piątku idealnie wykorzystamy 20 godzin. Plan był piękny, ale Klusek tak idealnie się aklimatyzował, że w czwartek skończyły nam się już godzinki i w piątek był już jako pełnoprawny żłobkowicz.

Pierwszego dnia został, zgodnie z planem, dwie godzinki, a potem już 3, czy 3 i pół godziny i... na głęboką wodę! Od 8 do 14:30, bo nie było sensu wbijać się po niego w samym środku drzemki dzieciaków. W czwartek zakończyliśmy koło 15.

Najgorsze było pierwszego dnia wbić się na salę z pieluchami pod pachą, torbą z pościelą i ubrankami na zmianę... i dzieckiem! Oj, nie było prosto, szczególnie, że paczka z pieluchami zaczęła odmawiać posłuszeństwa i zrywało się ucho do trzymania.


Jak on to zniósł?

Bałam się tego, bo ostatnio pokazywał, że nawet moje wyskoczenie po zakupy budzi jego olbrzymi protest. Staszek jednak poszedł między dzieci. Jedna dziewczynka podzieliła się z nim samochodzikiem. Dobrze mu szło przez 3 pierwsze dni. Później zaczęło się marudzenie. Zaczął też się ślinić niesamowicie więc uznałam, że to któryś z zębów się przebija, a poza tym zawsze mógł rozkminić, że żłobek to nie miejsce, do którego wpada na kilka godzin by się pobawić, a miejsce, w którym będzie teraz spędzał większość czasu. To może być nieco rozczarowujące. W czwartek były zajęcia z robalami i może to by go nieco bardziej przekonało, gdyby nie fakt, że na sali pojawił się talerzy, a jego zawartość nie była przeznaczona dla mojego syna do jedzenia. Takie rzeczy zawsze go drażnią.

Ciekawe czemu tyle waży, co?

Jak ja to zniosłam?

O dziwo, bardzo dobrze. Nie płakałam, nie wyrywałam sobie włosów z głowy... nic z tych rzeczy!
Pierwszego dnia spotkała mnie lekka konsternacja.
Co mam z sobą zrobić?

Miałam do pokonania drogę w jedną stronę, która zajmowała mi pół godziny, czyli godzina w plecy. Formalności w żłobku zajęły pół godziny, a więc w domu spędziłam jedynie pozostałe pół godziny. Wypiłam kawę i okazało się, że mój przedpokój bez wózka jest całkiem spory. Uwielbiam takie rozczarowania!

Śliweczka mnie spytała, czy nieco nie ukuło mnie w serce, że Klusek tak chętnie, bez żadnego skrzywienia poddał się opiece pań w żłobku. Odpowiedziałam jej, że nie! Uznałam, że to dobrze o nim świadczy, że jest otwarty i nie boi się nowych wyzwań. Przyjęłam to za dobrą kartę. Kolejne dni przyniosły nieco więcej czułości, gdy do mnie wracał, więc chyba nie jestem ani złą matką ani przesadnie zatroskaną. Mam nadzieję, że znalazłam złoty środek.

Tak, całe dnie wyczekiwałam na telefon, że coś jest nie tak. Miałam też inne zmartwienia i inne wyczekiwania na telefon, ale to temat na innego posta. Gdy pojawiałam się w drzwiach sali zabaw i czekałam na pojawienie się opiekunki zastanawiałam się, czy wszystko zjadł, czy dobrze spał... ciężko było się czasem skupić na innych sprawach. Mimo to...

Przetrwaliśmy!

Bardzo żałowałam, że się pochorował. Miałam nadzieję, że przez ten tydzień tak wiele zrobię i sama załapię ten żłobkowy rytm. W końcu nie po to chodzi się na adaptację by kolejny tydzień przekaszleć w domu, prawda? Mam nadzieję, że kolejny tydzień nas nie rozczaruje i mimo, że już zacznę chodzić do pracy wszystko będzie dobrze.

Dopiero teraz przed nami są prawdziwe wyzwania! Nie próby, nie adaptacje, a życie w dość docelowym wyglądzie. Szkoda, że nie mieliśmy szansy załapać tego rytmu razem w tym tygodniu, szczególnie, że teraz jak będzie wracał ze żłobka mnie w domu nie zastanie. 

Trzymajcie kciuki!


You may also like

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.